Witajcie :)
Jestem ponownie, ostatni post z czerwcową datą dał mi do zrozumienia, że życie toczy się za szybko i pewne sprawy muszę trochę zaniedbać, aby czas, który jakoś tak coraz bardziej się kurczy, poświęcić tym najważniejszym... a w tym wypadku to oczywiście moich 4 panów :)
Od czerwca tyle się wydarzyło, że trochę trudno streścić to w paru zdaniach, ale postaram się co nieco przekazać, nie pisząc nowej epopei narodowej :)
Przede wszystkim za nami wakacje, które minęły jak sen jaki złoty.... Udało nam się rodzinnie wypocząć nad naszym morzem, nawet pogoda dopisała, a pierwsze chwile Bartusia na plaży - bezcenne :)
Tyle tylko że ja chyba zupełnie nie umiem już wypoczywać poza domem, mniej więcej od połowy pobytu odliczałam dni do powrotu i myślałam, ile w domu i ogrodzie czeka na mnie pracy :))) No chore jakieś to jest, jetem tego świadoma, ale nic nie poradzę :)
Tak więc najbardziej cieszyłam się z tego czasu, jaki spędziłam we własnym domu i ogródku, a pogoda na południu Polski dopisała w te wakacje :)
Było zatem podlewanie, pielenie, nowe nasadzenia, dużo spacerów, odwiedzin znajomych, grillów, wieczorów na tarasie... Było też dużo czasu dla siebie i bliskich, takiego niespiesznego bycia razem i celebrowania czasu...
Wiem, że zabrzmię teraz jak 90-letnia staruszka, ale naprawdę tak jest, że z wiekiem bardziej zaczyna się doceniać chwile, migawki i umykający czas, wczesne dzieciństwo starszych synów było dla mnie takim poligonem doświadczalnym i czasem, kiedy udowadniałam innym i sobie, że dam radę, że jestem super mamą i żoną, z zawsze gotowym na czas obiadem, wysprzątanym mieszkaniem i czystymi dziećmi, z czym wiązał się oczywiście większy stres i niepokój i na pewno mniej doceniałam te ulotne zdarzenia, pierwszy uśmiech, krok, słowo.... , a na pewno nie miałam tyle czasu i siły, aby skupić się na tym, co właśnie było najważniejsze: wszystkie te pierwsze w życiu czynności moich dzieci...
Teraz zupa może się przypalić, grządki zarosnąć, a obiad być 2 godziny później, Bartuś biega z brudną buzią, wiem, że od tego świat nie zginie, a mam świadomość, że dzieciństwo trwa baaardzo krótko.... Ja do tej pory nie mogę uwierzyć, że mój najstarszy syn to już prawie 1,80 metrowy 13-stolatek....
W duchu celebrowania ważnych rodzinnych zdarzeń we wrześniu świętowaliśmy pierwsze urodziny naszego najmłodszego :)
Pierwszy wspólny rok już za nami, nie mogę wciąż w to uwierzyć....
Mój malutki synek to już duży chłopczyk, świadom coraz bardziej swoich pragnień, radosny i uśmiechnięty, bardzo ruchliwy, (parę dni temu zaczął chodzić, a właściwie biegać):), zadziwiający nas i otoczenie swoją ciekawością świata, pogodnym usposobieniem i apetytem :)
Codziennie przysparza nam wiele radości i dziękujemy Bogu za niego :)
Pozdrawiam wszystkich serdecznie, życząc słonecznej i ciepłej jesieni, bo u nas już pojawiły się przymrozki :(!!!!
Ewa