Moi Drodzy,
Dzisiejszy post ma być moim subiektywnym podsumowaniem pierwszego roku mieszkania na wsi i jakoś tak się składa, że ostatnio w internecie trafiam często na dyskusje pod tytułem: lepsze mieszkanie, czy dom, życie na wsi, czy w mieście?
Powiem szczerze, że trochę bawią mnie próby wzajemnego, nie zawsze niestety cenzuralnego i kulturalnego przekonywania się o wyższości własnych racji w tym temacie...
Przecież wybór miejsca na ziemi, to sprawa tak samo indywidualna, jak stylu ubierania, muzyki czy ulubionych lektur.... Nie na darmo Pan Bóg stworzył nas tak różnych od siebie....:) Jedni uwielbiają miejskie wygody, szybkość życia, inni, i jak się okazuje, ja do nich właśnie się zaliczam :), potrzebują do życia przede wszystkim ciszy, spokoju i paznokci brudnych od grzebania w ziemi :)
Po roku mogę z całą stanowczością stwierdzić, że nie zamieniłabym już domku na wsi na największe miejskie wygody....
Są oczywiście plusy i minusy naszej decyzji o przeprowadzce, te największe minusy dotyczą przede wszystkim zmiany szkoły przez dzieci i konieczności adaptacji w zupełnie nowym środowisku... Szczerze powiem, że tutaj bardzo dużo zależy od wieku dziecka i na pewno też jego usposobienia. Mój starszy syn miał dużo większe problemy z asymilacją w klasie, zmienił szkołę jako 10-latek, natomiast młodszy, 8-latek, zaadaptował się bardzo szybko.
Największym bólem było oczywiście rozstanie z kolegami, konieczność zrezygnowania z dodatkowych zajęć w Krakowie....
Na szczęście nasza wieś nie jest malutkim siołem, ale wsią gminną, z 6 szkołami, w tym muzyczną i językową, jest wybór zajęć dodatkowych, choć z pewnością spektrum jest dużo węższe jak w Krakowie...
Ważne jest też, że na miejscu mamy ośrodek zdrowia, blisko kościół a do szkoły i centrum handlowego tylko kilometr drogi...
Takiego miejsca z dobrym "zapleczem" szukaliśmy świadomie, właśnie ze względu na dzieci, podejrzewam, że gdyby chodziło tylko o nas, zakopalibyśmy się daleko od ludzi na jakimś końcu świata :)
Minusem jest również dojazd do pracy, mnie to nie dotyczy, ale mąż dojeżdża codziennie 30 km do Krakowa, zajmuje mu to około 40 min w jedną stronę.... Oczywiście zdarza się, że mieszkaniec Krakowa jadąc do pracy na drugi koniec miasta, musi poświęcić na to godzinę, więc te 40 min to nie jest wcale tak dużo :)
A teraz PLUSY :)
Największym jest oczywiście posiadanie własnego domu na własnym kawałku ziemi:) W Krakowie nie byłoby nas stać na jego kupno, a tutaj dom z 10-arową działką jest w cenie średniej wielkości krakowskiego mieszkania...
Kolejnym niezaprzeczalnym plusem jest możliwość cieszenia się z każdego własnoręcznie posadzonego krzewu, drzewka, kwiatka... zielonej trawy pod stopami, biegania dzieci, ich radosnych krzyków na huśtawce czy trampolinie i nieograniczonej swobody, z porannej kawy na tarasie w towarzystwie ptasich treli i brzęczenia pszczół... itd, itd, co ja będę mówić, na pewno wszyscy o tym wiecie :)
Oczywiście towarzystwo fauny bywa czasami uciążliwe, w zeszłym roku przeżyliśmy inwazję myszek na strychu, mrówek w salonie, ślimaków w ogrodzie, a nawet do domu zawitała nam zwinka..... ale to tylko drobne niedogodności :)
Nie wiem, czy na każdego tak działa grzebanie w ziemi i wszelkie prace ogrodowe, ale mnie i męża bardzo to cieszy, odstresowuje i relaksuje... pomału wciągamy do tych czynności także dzieci :) Szczególnie przy truskawkach, poziomkach, porzeczkach, malinach i borówkach, bo uwielbiają te owoce :)
Moim ulubionym i obowiązkowym zajęciem po porannej kawie jest obchód naszej działki, sprawdzanie, ile kwiatów rozwinęło się od wczoraj, jakie nowe listki pojawiły się na drzewach i krzewach oraz co nowego wzeszło w ogródku :) Malutkie jeszcze te nasze nasadzenia, ale cieszy wszystko, co przetrwało zimę i każdy tegoroczny nabytek, który przyjął się i zaczyna rosnąć :)
I to na tyle dzisiaj, rozpisałam się bardzo :)
Pozdrawiam serdecznie wszystkich:)
Ewa